Langwedocja 2 - 05.2019
LANGWEDOCJA - śladami średniowiecznych legend, katarskiej gnozy, kultu Marii Magdaleny, poezji trubadurów oraz celtyckich miejsc mocy.
Niezapomniana wyprawa odbyła się w terminie: 26 IV– 05 V 2019 r.
Program wyprawy:
Pierwszy dzień w Langwedocji - niedziela - średniowieczne miasteczko Tarsacon-sur-Ariege, później zwiedzanie groty w Niaux.
Poniedziałek - sanktuaria Katarów : grota Kościoły i Betlejem w Ornolac-Ussat.
Wtorek : kaplica Notre-Dame de Sabart, ruiny Montreal-de Sos - tajemniczego miasteczka Graala.
Środa - zamek w Puilaurens oraz Gorges de Galamus (przełomy rzeki oraz pustelnia).
Czwartek - Rennes–le-Château (kościół Marii Magdaleny, willa Betania i wieża Magdala; las w Nebias, zwany zielonym labiryntem.
Piątek - zwiedzanie średniowiecznego miasteczka Villefranche-de-Conflent.
LANGWEDOCJA – RELACJA Z PODRÓŻY
PODRÓŻ OCZYSZCZENIA
(26 kwietnia do 5 maja 2019 r. )
Prowadzące: Barbara Srebro-Fila i Beata Korczowska-Raszyk)
Nasza druga wyprawa do Langwedocji, prowadząca śladami średniowiecznych legend, katarskiej gnozy, kultu Marii-Magdaleny, poezji trubadurów i pradawnych celtyckich miejsc mocy, rozpoczęła się znacznie wcześniej, niż w chłodny kwietniowy poranek, gdy wreszcie wyruszyliśmy z Krakowa w stronę Pirenejów.
Narodziła się z niedosytu po pierwszej wyprawie w czerwcu 2011 roku i z głębokiego pragnienia, by przeżyć jeszcze raz podobne mistyczne doświadczenie i podzielić się nim z innymi ludźmi. Nasze pragnienie było zaraźliwe i wiele osób chciało tam z nami pojechać, jednak szybko rezygnowały po oszacowaniu kosztów takiego wyjazdu. Próbowałyśmy z przyjaciółką kilkakrotnie wskrzesić ideę tej mistycznej wyprawy i już miałyśmy się poddać, rezygnując na zawsze z tego pomysłu, gdy na kilka dni przed wygaśnięciem naszego ogłoszenia na portalu Jasna Polska zadzwonił telefon i miły kobiecy głos zapytał, czy mamy jeszcze wolne miejsca. Nagle, w jednym dniu, zgłosiło się piętnaście osób, podczas gdy my miałyśmy problem, by zebrać chociaż dziesięć! W dodatku bardzo się polubiliśmy, gdy spotkałyśmy się którejś niedzieli z przedstawicielami tej grupy. Obustronnie stwierdziliśmy, że nic nie dzieje się przypadkiem i los specjalnie zetknął nas ze sobą, by wspólnie przeżyć to doświadczenie.
Tak więc ponownie w 22 osoby ruszyliśmy niewielkim busem w stronę Francji, lecz tym razem oprócz kierowców byli również z nami trzej panowie, więc pewna równowaga pomiędzy energią żeńską, a męską została zachowana.
Tarascon i grota Niaux
Naszym miejscem wypadowym w Pirenejach znowu była stacja narciarska w Font Romeu, opustoszała o tej porze roku, gdzie zamieszkaliśmy w aparthotelu z pięknym widokiem na ośnieżone szczyty Pirenejów. Miejsce było tak piękne, powietrze tak krystalicznie czyste, że po dwóch dniach męczącej podróży bez problemów zerwaliśmy się o świecie, by pojechać do Doliny Ariège na spotkanie z prehistorią.
W Font Romeu panowało jeszcze przedwiośnie, nagie drzewa nieśmiało puszczały pierwsze listki, lecz w miarę, jak zbliżaliśmy się do Doliny Ariège, łagodne górskie zbocza biły w oczy soczystą zielenią łąk i wiosennych liści. Tu i ówdzie kwitły drzewa owocowe, a gdy dojechaliśmy do Tarascon, okazało się, że tam wiosna już osiągnęła apogeum i wyraźnie zmierza w kierunku lata.
Zanim poszliśmy na obiad do jedynej otwartej restauracji, pospacerowaliśmy leniwie po opustoszałym i sennym miasteczku, tak różnym od hałaśliwego Krakowa z przelewającymi się ulicami falami turystów. W Tarascon my byliśmy jedynymi przyjezdnymi, a jego mieszkańcy najprawdopodobniej szykowali się do niedzielnego obiadu w domowym zaciszu.
Po szybkim i skromnym obiadku w restauracji podjechaliśmy busem pod grotę w Niaux, gdzie mieliśmy zarezerwowane zwiedzanie. Jest to jedna z grot z prehistorycznymi rysunkami naskalnymi, gdzie dziennie wpuszcza się jedynie pięć grup pod opieką przewodnika, więc nie mogliśmy spóźnić się na wyznaczoną godzinę. Zaopatrzeni w elektryczne lampki, wzorowane na dawnych lampach górniczych, zagłębiliśmy się w czeluści groty, która wraz z grotami Lombrives i Sabart tworzy łączną siec 14 kilometrów podziemnych korytarzy.
Przewodniczka pokazywała nam symbole i sylwetki zwierząt namalowane na ścianach jaskini przez naszych prehistorycznych przodków sprzed kilkunastu tysięcy lat. Co nimi kierowało? Chęć oswojenia groźnej przyrody? Radość i duma z trofeów po udanym polowaniu? Próba uchwycenia duchowego pierwiastka tej krainy pod postacią biegnących zwierząt? Tego nigdy się nie dowiemy, ale kontakt z tymi rysunkami sprzed wieków był bardzo głębokim doświadczeniem. Już samo zejście do wnętrza Ziemi, zagłębianie się w jej tajemne miejsca wydrążone przez siły natury jest zawsze dla mnie silnym, prawie mistycznym przeżyciem, pozwalającym na odczuwanie jedności z Matką-Ziemią, a teraz jeszcze zostało wzmocnione siłą emanującą od tych zwierząt, uchwyconych w ruchu, biegnących tak od dziesiątków tysiącleci. Dokąd? Z mroku wnętrza Ziemi ku Światłu?
Wyszliśmy stamtąd bez słowa, niezdolni do werbalnego wyrażenia tego, co przeżyliśmy. Ponieważ była jeszcze wczesna godzina, podjechaliśmy jeszcze do miejsca, skąd odchodził pieszy szlak do groty Krowy, by wspiąć się ukwieconym zboczem do zamkniętej tego dnia groty, spod której można było podziwiać piękno Doliny Ariège z górskimi zboczami podziurawionymi wejściami do grot jak plaster szwajcarskiego sera. Pachniały krzewy kwitnących bzów, nad górami latały skalne jaskółki i jerzyki, a świeża zieleń łąk i lasów krzyczała o odrodzeniu się przyrody po długich miesiącach zimowej martwoty.
Katarskie groty – Kościoły i Betlejem
W poniedziałek znowu wróciliśmy do Doliny Ariège, by poznać spuściznę katarów przekazywaną przez naszego przewodnika w Sabartez, Christiana Koeniga. Christian, podobnie jak osiem lat wcześniej, zaprowadził nas do groty Kościołów, gdzie w zupełnych ciemnościach mogliśmy zaznać kontaktu z energią telluryczną tego miejsca, a następnie, w delikatnym świetle sączącym się przez skalne „oko”, wysłuchać przejmującej muzyki na fletni Pana.
Po tym głębokim duchowym doświadczeniu, otwierającym nas na wysokie wibracje regionu Sabartez (nazwa pochodzi od słowa „saber” czyli Wiedza labo Gnoza), musieliśmy trochę się uziemić, piknikując w słońcu na pięknej polanie prowadzącej do groty Betlejem.
Betlejem to katarska grota inicjacyjna, w której adept zostawał dopuszczony do wtajemniczenia i stawał się Doskonałym. Poprzedzał go okres endury, gdy w odosobnieniu, podlegając ścisłemu postowi, adept powoli wyswobadzał się spod władzy ego, by od tej pory żyć już bardziej w krainie Ducha, aniżeli materii. Wchodząc do pentagonu wykutego na ścianie groty, wkraczał na ścieżkę doskonałości, prowadzącą do boskiego Światła. W tym miejscu, gdzie odbywały się tak ważne inicjacje, łatwiej było zrozumieć brak lęku katarów przed okrutną śmiercią na stosie. Przecież w płomieniach ginęła tylko ich materialna powłoka, przyjęta na krótki czas pobytu w fizycznym świecie, natomiast nienaruszona dusza dołączała do Światłości, z której się wydzieliła. W stosownym czasie znowu rozpocznie ziemską wędrówkę, schodząc do ludzkiego ciała. Narodzi się nowy człowiek, jak Jezus w Betlejem.
Montréal-de-Sos i grota Lombrives
We wtorek znowu powróciliśmy do Ussat-Ornolac, by kontynuować nasze „wtajemniczenie” pod przewodnictwem Christiana, współczesnego katarskiego patriarchy. Wąziutką drożyną dojechaliśmy do Vicedessos, niewielkiej mieściny w sercu gór, by stamtąd wspiąć się na górę Montréal-de-Sos, gdzie niegdyś wznosił się obronny zamek, zwany Zamkiem Graala. Skąd ta nazwa? Otóż przy wejściu do jednej z grot tej góry namalowano na skale wszystkie akcesoria, które towarzyszyły orszakowi Świętego Graala, gdy na dworze Króla Rybaka ukazał się nieświadomemu niczego Percevalowi. Nad „Niebezpiecznym tronem” widnieje krwawiąca włócznia, miecz i patena, które niosły piękne panny, tworzące orszak Graala. Siadaliśmy po kolei na „Niebezpiecznym tronie”, przymykając oczy i każdy przeżywał tam swoje własne wejście na ścieżkę Graala.
Osiem lat wcześniej Montréal-de-Sos tonął w chmurach i we mgle, z których wyłaniały się muły zwożące na dół urobek archeologów pracujących w ruinach zamku. Tego dnia góra pokazała nam zupełnie inne oblicze: w pełnym słońcu, z daleka perspektywą ośnieżonych pirenejskich szczytów. Na łąkach kwitły szachownice, a wśród ruin, ponad wypłaszczonym szczytem, latały roje barwnych motyli: paziów królowej i paziów żeglarzy. Na skale wygrzewała się ogromna, prawie półmetrowa zielona jaszczurka. W takim rajskim otoczeniu rozpoczęliśmy kolejny piknik, jakże różny od tego sprzed lat – we mgle, pod dolmenem z Sem.
Po pikniku pojechaliśmy pod dolmen – kolejne miejsce mocy jeszcze z czasów celtyckich lub preceltyckich. Dolmen wznosił się na tle ośnieżonych szczytów, emanując niezwykłą energią. Otoczyliśmy go kręgiem, trzymając się za ręce, a Christian wypowiadał słowa modlitwy, które tłumaczyłam na język polski. Gdy tak staliśmy złączeni w kręgu, czuliśmy niezwykłą więź z tym miejscem, jego moc i siłę, która w nas wnikała. Podczas tego wyjazdu niewiele spałam i jadłam, a byłam przepełniona tak silną energią, jakiej już dawno nie odczuwałam.
Po południu udaliśmy się do groty Lombrives, gdy opuścili ją już ostatni zwiedzający. Nie opłacało się czekać na elektryczną kolejkę, dowożącą turystów do groty, więc wspinaliśmy się do wejścia drogą biegnącą w zakosy pośród kwitnących żarnowców i innych krzewów. Gdy wszyscy już dotarli do wejścia, zeszliśmy w podziemia góry, tak różne od rozświetlonych słońcem zboczy, pełnych barw i zapachów. Czuliśmy się tak, jakby urzeczywistniła się dla nas masońska formuła medytacyjna Visita inferioria terrae, rectificando invenies occultum lapidem (Odwiedź głąb ziemi, a dzięki oczyszczeniu znajdziesz ukryty tam kamień). Ta podróż w głąb Ziemi była faktycznie głęboko oczyszczająca i prowadziła do świetlistego diamentu w naszym sercu.
Szliśmy za Christianem podziemnymi korytarzami, z wyłaniającą się z mroku rzeźbą skalną, formowaną przez tysiąclecia sączącej się wody, aż w końcu dotarliśmy do ogromnej komory zwanej Katedrą. Usiedliśmy tam w kręgu, a Christian wyłączył oświetlenie i w ciemnościach dał piękny koncert pieśni oksytońskich – śpiewanych oraz granych na fletni Pana. Ten koncert we wnętrzu Ziemi oczyszczał nas ze wszystkich zbędnych myśli, wspomnień, materialnych potrzeb, przenosząc w czysto duchowe sfery. Niektóre osoby z grupy mówiły później, że wyczuwały tam jakąś obecność, a nawet widziały świetliste istoty.
Po koncercie wspięliśmy się jeszcze na próg, z którym zamurowano żywcem mieszkańców katarskiej wioski, którzy tam się schronili przed szalejącą Inkwizycją. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy przechodziłam przez ten cmentarz, by dotrzeć do podziemnego jeziorka, mijając po drodze piękne naciekowe formy – Mamuta czy też Grobowiec Pireny. Na ścianach groty co chwilę wyłaniały się jakby kobiece i męskie twarze, które po chwili okazywały się tylko dziwnie uformowanymi skałami. A może jednak były to twarze zamordowanych tam ludzi, których przywołały stare oksytońskie pieśni śpiewane przez Christiana?
Wychodząc z groty, przywitał nas śpiew słowika. Christian odpowiadał mu na fletni i niezwykle brzmiał ten „dialog” między rzeczywistym słowikiem, a tym, powołanym do życia przez muzyczny talent naszego przewodnika. Trudno było się z nim pożegnać po dwóch dniach pełnych wspaniałych przeżyć, które razem spędziliśmy. Gdy po raz pierwszy spotkałam go osiem lat temu, natychmiast wyczułam w nim bratnią duszę, a tegoroczne spotkanie jeszcze spotęgowało to wrażenie. Może żyliśmy już kiedyś obok siebie, w innych czasach, może w średniowieczu, gdy w tym regionie kwitła wiara katarów. Teraz Christian stara się przywrócić współczesnym ludziom ich dziedzictwo, a ja przywożę tam kolejne grupy z odległej Polski, by mogły poznać jego głębię i piękno.
Zamek w Puilaurens
W środę, w kolejny słoneczny, lecz chłodny poranek, ruszyliśmy w kierunku katarskiego zamku Puilaurens, zbudowanego na takim samym planie jak Montségur, lecz znacznie większego, z górującymi nad nim czterema basztami. Nigdy nie został zdobyty przez Szymona z Monfort, dowódcę krucjaty przeciw albigensom.
Podejście pod zamek okazało się dosyć strome, więc trzeba było pomagać starszym i mniej sprawnym osobom, jednak dotarliśmy tam prawie całą grupą, przechodząc na koniec przez liczne szykany zagradzające dostęp do zamku. Wybudowany na skalnej ostrodze w sercu gór, był faktycznie fortecą trudną do zdobycia. Z jej murów, w kierunku południowym, widać było ośnieżony Pic du Canigou, najwyższy szczyt Pirenejów, a drugiej strony, w kierunku północnym – tajemniczą górę Bugarach, znaną z niezwykłych mocy i tajemnic.
Stanęliśmy w kręgu na rozległym dziedzińcu porośniętym trawą i grupa uczestników wyprawy dokonała tam rytuału uwolnienia od wszelkich więzów i zobowiązań przeszłości. Podobno niegdyś wszyscy żyliśmy w tych stronach w tym samym czasie, pełniąc różne życiowe role, wynikające z naszego przeznaczenia albo wyboru. Podobno byli wśród nas katarzy, ich sprzymierzeńcy i zwolennicy, lecz także ich oprawcy – rycerze z Północnej Francji oraz inkwizytorzy. Dlatego zaistniały między nami tak silne więzi, które przetrwały wieki i kolejne wcielenia, byśmy mogli ponownie się spotkać i wybaczyć sobie wyrządzone zło. Podobno jeden człowiek z tej grupy był moim zabójcą. Poczułam ciarki na skórze, gdy to usłyszałam, lecz ta informacja nie obudziła we mnie żadnych negatywnych uczuć: ani żalu, ani strachu, ani nienawiści. Mężczyzna patrzył na mnie zmieszany, a ja mogłam tylko powiedzieć, że go lubię i nie żywię do niego żadnej urazy za coś, czego już nie pamiętam. Uśmiechnął się z wdzięcznością i przytulił mnie, dziękując za wybaczenie. Była to dla mnie dziwna chwila, jakbym odgrywała rolę w jakiejś psychodramie. Albo wiara w reinkarnację nie ma żadnych podstaw i jest tylko pięknym mitem, albo w chwili kolejnych narodzin nasz zapis pamięci poprzedniego życia zostaje dla nas całkowicie zatarty. Bo gdzieś z pewnością istnieje, stąd dziwne wrażenie déjà vu lub przeświadczenie, że nowo poznaną osobę zna się od wieków. To raczej nie jest kwestia wydzielanych feromonów, które przyciągają do nas jednych ludzi, a odpychają od innych.
Po zwiedzeniu ruin zamku i pikniku u jego podnóża, pojechaliśmy jeszcze do Gorge de Galamus, przepięknych przełomów niewielkiej rzeczki, przedzierającej się przez potężne pionowe wapienne ściany. Spacer drogą wśród przełomów pozwolił nam się poczuć jak na długo oczekiwanych wakacjach, w prawie letnim upale, zazdroszcząc ludziom plażującym na dnie wąwozu.
Wracając, zeszliśmy jeszcze do pustelni św. Antoniego, zawieszonej na stromym zboczu kanionu. Niegdyś faktycznie mieszkał tam w grocie pustelnik; obecnie jest tam kaplica i kolejne turystyczne miejsce do zwiedzania. Ciekawostką jest współczesna rzeźba, przedstawiająca zmartwychwstałego Jezusa i stojącą przed nim Magdalenę, o których stóp siedzi kobieta z opaską na oczach, przeglądająca się w zwierciadle. Piękny symbol zewnętrznej ślepoty niektórych ludzi.
Rennes-le-Chateau i Las Nébias
W czwartek, w przedostatni dzień naszego pobytu w Pirenejach, pogoda nie była już tak piękna, jak w poprzednie dni. Niebo się zachmurzyło, a po lodowatej nocy temperatura nie chciała wzrosnąć. Zgodnie z programem, pojechaliśmy do tajemniczego i dziwacznego kościółka w Rennes-le-Chateau, dzieła księdza Saunière’a z XIX wieku.
Mam względem tego kościoła mieszane uczucia; z jednej strony ma piękną gotycką bryłę, kryje w sobie liczne tajemnice, lecz z drugiej – jest kwintesencją kiczu tak paskudnego, że zwala z nóg. Nie wiem, czy ksiądz Saunière miał tak zły gust, by „ozdobić” kościół na wpół rzeźbionymi, na wpół malowanymi stacjami Drogi krzyżowej, dorzucając do nich kiczowate figury licznych świętych, czy też chodziło mu o zakrycie wielkiej tajemnicy, do której jednak dawał pewne wskazówki, jak choćby przez rozmieszczenie figur w formie litery „M”, które odsyłają do słowa „Graal” lub też przez odrażającą figurę diabła Asmodeusza u wejścia, z zakodowaną symboliką. Pisałam o tym w relacji z poprzedniej wyprawy, więc nie będę się powtarzać. Każdorazowo jednak gdy tam byłam, moje odczucia estetyczne były wystawione na ciężką próbę, złagodzoną jedynie ciekawą Willą Betania, ładnym ogrodem i wieżą Magdala, z której rozciąga się piękny widok na okolicę. Tym razem było tam zimno, szaro i niezbyt przyjemnie, więc obiad zjedliśmy wewnątrz niewielkiej restauracji, a nie pod pięknym kasztanem, jak za pierwszym razem.
Mieliśmy w planie tajemniczą górę Bugarach, związaną m.in. z majańskimi przepowiedniami końca świata 21 grudnia 2012 r. Jak wiemy, koniec świata wtenczas nie nastąpił, tak jak tego dnia nie wyszliśmy na szczyt owej góry. Pogoda była niezbyt sprzyjająca, a poza tym zbyt długo zabawiliśmy w kościółku i w restauracji, by zdążyć zrealizować cały program. Tak więc po zrobieniu paru zdjęć tajemniczej górze z parkingu pod wyludnionym miasteczkiem, pojechaliśmy w stronę lasu Nébias, zwanego Zielonym Labiryntem.
Nie znałam wcześniej tego lasu, jedynie oglądałam jego zdjęcia i zachwycił mnie swoją bujnością i aurą niesamowitości. Zielony Labirynt wije się pomiędzy wielkimi głazami, porośniętymi wilgotnymi zielonymi porostami i bluszczem, które wspinają się na wszystkie drzewa, tworząc bujne zielone girlandy. Gdy zobaczyłam go na zdjęciach, natychmiast skojarzyłam z lasem elfów opisywanym przez Tolkiena we Władcy pierścieni, tak wydał mi się baśniowy i nierzeczywisty.
Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy weszliśmy do suchego jak pieprz lasu, z zanikającymi bladozielonymi porostami i chrzęszczącymi martwymi gałązkami pod nogami. W niczym nie przypominał tego magicznego, bujnego i wilgotnego lasu ze zdjęć w Internecie. Osoby z naszej grupy, które w nim już były, potwierdziły moje odczucia – to nie jest ten sam las. Bardzo dziwnie wyglądała taka wyspa usychającego lasu pośród bujnych zielonych łąk, aż ociekających wilgocią. Osoby o dużej sensytywności stwierdziły, że najwyraźniej jakieś złe moce odcinają Zielony Labirynt od życiodajnej wody i las po prostu umiera. Każdy z nas czuł, że w tym miejscu dzieje się coś dziwnego, coś złego. Nawet las pod Babią Górą, zaatakowany przez korniki, nie sprawiał tak przygnębiającego wrażenia. Nadal miał bujne, gęste i zielone podszycie, które w pewnej mierze neutralizowało widok martwych świerków.
Kobiety odprawiły tam oczyszczający rytuał, po czym ruszyliśmy w poszukiwanie innych osobliwości tego miejsca: Drzewa Harfy czy prastarego dębu, wokół których podobno są wyczuwalne żeńskie i męskie energie. Niestety, szlak był bardzo źle oznaczony i chodziliśmy w kółko, zanim wpadłam na pomysł, by posiłkować się mapką, której zrobiłam zdjęcie przed wejściem na szlak do Zielonego Labiryntu. Okazało się, że jego dalsza część prowadzi przez malownicze pastwiska, porośnięte kwitnącym żarnowcem, pośród którego wylegiwały się zadowolone z życia krowy. Tutaj złe moce najwyraźniej już nie sięgały. Doszliśmy jednak tylko do zaobrączkowanego kamienia i zrobiło się zbyt późno, by iść dalej, więc postanowiliśmy wrócić do autokaru, czując ogromny niedosyt i smutek.
Villefranche-de-Conflent
Piątek – ostatni dzień naszego pobytu w Pirenejach – miał być ukoronowaniem naszej podróży śladami katarów. Chcieliśmy oddać im hołd na Monségur, ich ostatniej twierdzy oraz u jej podnóża, na Łące Spalonych, gdzie obrońcy warowni, prawie 800 lat temu spłonęli na stosie. Niestety, pogoda tak się zepsuła, że góry zniknęły za chmurami, więc nie było sensu tam jechać. Zrobiło się bardzo zimno, a do tego padał drobny deszcz, więc ścieżka prowadząca na szczyt byłaby bardzo śliska i niebezpieczna. Nie chciałam sama decydować o zmianie planów, więc wieczorem, po zapoznaniu się z prognozą pogody, obeszłam wszystkie pokoje, by zapytać, kto w takich warunkach chciałby wybrać się na Monségur. Prawie wszyscy zrezygnowali, została tylko garstka najmłodszych. Nie chciałam zostawiać 2/3 grupy w hotelu, więc musiałam wymyślić jakąś zastępczą wycieczkę. Padały różne, coraz dziwniejsze propozycje, włącznie z Barceloną (!), aż w końcu olśniło mnie, że przecież możemy jechać do Villefranche-de-Conflent, pięknego średniowiecznego miasteczka ukrytego za murami obronnymi, które często mijaliśmy na naszej pierwszej wyprawie. Zawsze tęsknie patrzyłam przez szybę, ale nigdy nie było wystarczająco dużo czasu, by tam się zatrzymać chociaż na kwadrans. W dodatku, przy tamtej niezdyscyplinowanej grupie, byłoby to bardzo ryzykowne, bo zaplanowany kwadrans natychmiast przekształciłby się w godzinę lub dwie.
Tak więc w zimny piątkowy poranek ruszyliśmy prawie całą grupą (bez dwóch osób) do Conflent, co okazało się wspaniałym wyborem.
Stare miasteczko, o wąziutkich uliczkach, otoczone wysokimi murami obronnymi z kilkoma potężnymi bramami, sprawiało niesamowite wrażenie. Założone na początku XI wieku, z domami wzniesionymi z różowego marmuru, znajduje się na liście najpiękniejszych miasteczek Francji. Co prawda, jego średniowieczne mury obronne już nie istnieją i zostały zastąpione w XVII-XVIII w. przez fortyfikacje Vaubana, ale zachowała się jedna z wież – Wieża Diabła, przylegająca do kościoła. Mury zostały dodatkowo wzmocnione bastionami, dzięki czemu miasteczko zyskało prawdziwie obronny charakter.
Spacerowaliśmy przez opustoszałe miasteczko w siąpiącym deszczu, rozkoszując się jego pięknem, wstępując od czasu do czasu do sklepów z piękną ceramiką i innymi pamiątkami w dobrym guście, a w południe zaprosiłyśmy wszystkich na kawę i ciastko do przepięknej katalońskiej restauracji. Potem znowu każdy mógł spacerować po mieście czy też pójść na obiad, choćby do niewielkiej dziupelki na zaledwie trzy maleńkie stoliki, gdzie zjadłam pyszną zupę cebulową i bretoński placek z mąki gryczanej z sadzonym jajkiem i trzema rodzajami serów. Zamiast kawy zamówiłam dzbanuszek parującego grzańca, pachnącego korzennymi przyprawami.
I tylko końcówka pobytu w Villefranche przypomniała mi, że miał to być dzień poświęcony męczeńskiej śmierci obrońców Monségur. W pewnym momencie, otwierając parasol, zraniłam się w palec, lecz nie zauważyłam tego. Po chwili weszłam do sklepu z ceramiką i, oglądając kolorowe kubeczki nagle spostrzegłam, że mam dłonie całe we krwi. Były mokre od deszczu, więc krew wypływająca z niewielkiej ranki rozpłynęła się wszędzie po dłoniach, sprawiając makabryczne wrażenie. Patrzyłam przerażona na te zakrwawione dłonie, powtarzając w myśli „Przecież ja nikogo nie zabiłam”. Sprzedawczyni dała mi papierowe chusteczki, bym mogła zetrzeć krew i zakleić rankę plastrem. Tak więc własną krwią upamiętniłam śmierć przeszło dwustu katarów spalonych u podnóża Montségur.
Powrót do Polski
Smutno było wracać do Polski po tak cudownym tygodniu, pełnym mistycznych przeżyć. O ile jednak pięć dni wcześniej Pireneje powitały nas wiosennym krajobrazem, to pożegnały zimowym, bo w nocy spadł niewielki śnieg, a rano temperatura spadła poniżej zera. Wracając przez kilka regionów Francji, mieliśmy wrażenie, że przemierzamy różne strefy klimatyczne: od lodowatych Pirenejów, oprószonych świeżym śniegiem, przez gorące, słoneczne południe, z pachnącymi żywicą piniami, przez deszczowe centrum i wreszcie ośnieżoną Jurę i Wogezy. Krajobrazy i pogoda zmieniały się jak w kalejdoskopie, nie pozwalając na nudę, pomimo dwudniowej jazdy ciasnym busem.
W tę podróż wyjeżdżałam pełna obaw, czy właściwie ją zorganizowałyśmy, czy potrafię dogadać się z grupą, której zupełnie nie znałam, poza dwiema osobami, czy zaproponowany przez nas program nie będzie rozczarowujący dla uczestników, którzy przecież sporo zapłacili za tę wyprawę w niezbyt komfortowych warunkach. Moje obawy okazały się bezpodstawne – podróż okazała się wspaniałym przeżyciem nie tylko mnie, ale i dla wszystkich uczestników wyprawy. Nie mieliśmy wątpliwości, że kiedyś, w dalekiej przyszłości nasze losy właśnie tutaj się przecięły i dlatego znowu tu wszyscy wróciliśmy, by uwolnić się od dawnych krzywd, cierpienia, zobowiązań czy innych emocjonalnych więzów. Znowu byliśmy razem, ale cały ten wiążący nas balast gdzieś zniknął. Każdy z nas od tej pory mógł już pójść swoją ścieżką wiedząc, że ma obok grupę wspierających go przyjaciół. Była to prawdziwa Podróż Oczyszczenia.
W drodze do Langwedocji
Font Romeu
Font Romeu
Font Romeu
Dolina Ariege
Dolina Ariege
Tarscon-sur-Ariege
Tarscon-sur-Ariege
Tarscon-sur-Ariege
Grota w Niaux
Dolina Ariege
Dolina Ariege
Ussat-les-Bains
Grota Kościoły
Grota Kościoły
Grota Kościoły
Piknik
Grota Betlejem
Grota Betlejem
Dolina Vicdessos
Dolina Vicdessos
Dolina Vicdessos
Dolina Vicdessos
Notre-Dame de Sabart
Notre-Dame de Sabart
Notre-Dame de Sabart
Niebezpieczny tron
Montreal-de-Sos
Flora Pirenejów
Flora Pirenejów
Flora Pirenejów
Flora Pirenejów
Flora Pirenejów
Flora Pirenejów
Dolmen z Sem
Grota Katarów
Fauna Pirenejów
Fauna Pirenejów
Fauna Pirenejów
Grota Lombrives
Grota Lombrives
Grota Lombrives
Grota Lombrives - koncert Christiana
Zamek Puilaurens
Zamek Puilaurens
Zamek Puilaurens
Zamek Puilaurens
Zamek Puilaurens
Zamek Puilaurens
Gorges de Galamus
Gorges de Galamus
Gorges de Galamus
Gorges de Galamus
Gorges de Galamus - pustelnia
Kościół w Rennes-le-Chateau
Kościół w Rennes-le-Chateau
Rennes-le-Chateau - Willa Betania
Rennes-le-Chateau - Wieża Magdala
Rennes-le-Chateau
Las w Nebias - Zielony Labirynt
Las w Nebias - Zielony Labirynt
Las w Nebias - Zielony Labirynt
Las w Nebias - Zielony Labirynt
Las w Nebias - Zielony Labirynt
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Villefranche-de-Conflent
Droga powrotna przez Francję
Droga powrotna przez Francję
Droga powrotna przez Francję
Droga powrotna przez Francję
Droga powrotna przez Francję